Paweł Zworski


 

 

Rodzina Zworskich

Związek sztuki z pompami

Kolekcjonuje się znaczki, książki, obrazy. Ale można kolekcjonować przyjaciół.
Tak uważa docent Paweł Zworski i jego żona profesor Irena Lipska-Zworska.

 

Każdy, kto był w ich domu, zostawił ślad. Białoruski artysta wykonał karykaturę gospodarza. Inni wpisywali się jak do pamiętnika. Prezentowali swoje wizytówki, banknoty swoich krajów, bo obcokrajowców jest w tej kronice najwięcej. Japoński artysta obok inżyniera z Węgier. Prorektor Politechniki Kijowskiej i tuż obok specjaliści z Czukotki. Profesor z Harwardu i rosyjscy poeci. Kapelan Straży Mogił Polskich z Grodna i prezes Związku Polaków na Rusi. Są znajomi z Irkucka, Kazachstanu, z Litwy i z Czech. Ci ze Wschodu przeważają. Bo docent Zworski był zesłany na Syberię, a teraz z tym dawnym sześcioletnim bagażem przerzuca nowe mosty w tamtą stronę.

Był pierwszym wiceprezesem Oddziału Dolnośląskiego Związku Sybiraków. W 1989 roku zakładał Straż Mogił Polskich na Wschodzie i również Oddział Wspólnoty Polskiej, którego był wiceprezesem. Zasiadał w jury konkursu na pamiętniki sybirackie. Sam zresztą pisze wspomnienia stamtąd, bo kiedy zabrał głos na jednej z konferencji, okazało się, że tamte trudne losy odświeża z wyczuciem i ze swadą zarazem.

Jest również członkiem Komisji do Spraw Polaków w Kazachstanie przy Radzie Krajowej Wspólnoty Polskiej. Sam mówi, że znalazł się tu w sposób naturalny. Angażuje się, bo zna tamte realia. ‒ Podejmujemy próbę powrotu do kraju znacznej liczby osób. Cała lista liczy około dwustu nazwisk. Musimy tak postępować, żeby nikt nas nie przeklinał.

 

Kolekcja przyjaciół

Pani Irena przyznaje, że bardzo lubią ludzi i łatwo nawiązują kontakty. ‒ Dotyczy to zwłaszcza męża, każdemu przychyliłby nieba. A dla mnie najważniejsze jest to, by widzieć te lepsze strony człowieka. I zawsze trzeba stawiać na dodatnie cechy charakteru, bo to uskrzydla. A zrujnować kogoś jest bardzo łatwo.

Ta artystka ceramiczka ma przyjacielski stosunek do ludzi. Ale taki sam ma do swoich wychowanków jako pedagog prowadzący zajęcia w PWSSP/ASP we Wrocławiu. Zanim w latach 50. trafiła na tę uczelnię, miała za sobą trzy lata polonistyki. ‒ Kiedy byłam na uniwersytecie, bolało mnie to, że profesorowie nie doceniają i wręcz lekceważą studentów. Tę złą zasadę starałam się potem odwrócić w swojej pracy pedagogicznej. Zależy mi na tym, żeby każdego młodego człowieka traktować poważnie i równorzędnie z dorosłymi. Teraz kieruję jeszcze pracownią ceramiki artystycznej, pracują ze mną dwie osoby. I choć są różnice wieku, dominuje w naszym gronie życzliwość i poszanowanie pracy oraz poglądów drugiego.

Pan Paweł często powtarza dewizę swego ojca, który dzielił ludzi na bardzo porządnych i porządnych. Tylko tak. Bardzo porządny jest poza wszelką dyskusją, natomiast każdemu porządnemu może się coś przytrafić. Ten drogowskaz życiowy dziadka doskonale znają dwie córki Zworskich ‒ starsza Barbara i młodsza ‒ Agata. Do znudzenia ojciec powtarzał im jeszcze takie dziadkowe słowa: Człowiek tyle jest wart, ile potrafi zrobić dla innych, nie bacząc na swój interes. ‒ Chodzi o to ‒ podkreśla Paweł ‒ by stać na straży pozaosobistego dobra. Też staram się te zasady honorować.

‒ Mam bardzo wielu przyjaciół. I lubię jeździć do kogoś, a nie gdzieś. W każdym kraju mam się gdzie zatrzymać. I jeśli ktoś przyjeżdża do Wrocławia, wie, że zawsze u mnie znajdzie miejsce.

 

Pompa z duszą

On jest inżynierem, wybitnym konstruktorem pomp hydraulicznych. Ona bardzo cenioną ceramiczką z dużym dorobkiem artystycznym.

Ona mówi o nim: ‒ Jest z natury swojej humanistą. Miał zostać poetą, a nie inżynierem. I dlatego jego myślenie o maszynach jest niekonwencjonalne, bo on myśli o człowieku, dla człowieka tworzy. Jako inżynier zdecydowanie się tym wyróżnia.

On o niej: ‒ Jestem zarażony artystycznym oddziaływaniem rodziny. Konstruktorom grozi wejście w jakieś torowisko. W projektowaniu często zdarza się wzorowanie na czymś lub na kimś. Natomiast wszyscy artyści plastycy myślą zupełnie inaczej. Każde nowe dzieło tworzą tak, by nie było podobne do już istniejących. To mnie szalenie inspiruje!

Ona zaprojektowała krzyże, które on stawiał na Wschodzie. Wykonała też okazały gąsior, gdy przez wiele lat, jako zapalony żeglarz, organizował regaty. Nagrodą był właśnie gąsior Pawła. On z dumą pokazuje eksponaty w domowej galerii. Demonstruje dzieła swojej żony ‒ ostatnio piękne ażury ceramiczne, mogące pełnić rolę lampy. Wskazuje też na ściany zawieszone obrazami córki Agaty i jej męża Bogdana Story, artystów młodego pokolenia. Pokazuje prace córki Barbary, niespotykane ze względu na połączenie ceramiki ze szkłem.

Ona dopowiada, że obie córki skończyły ceramikę na jej uczelni. Basia ma za sobą przewód kwalifikacyjny pierwszego stopnia (doktorat) ze szkła i wystawy w prestiżowych galeriach, także zagranicznych. Wyszła za mąż za Leszka Raziuka, operatora filmowego i telewizyjnego. Mają sześcioletnią Marysię. Agata właśnie wysłała swoje prace na międzynarodowy konkurs ceramiczny do Faenzy we Włoszech. Zakwalifikowała się jako jedna z dwóch osób z Polski.

Paweł jest bardzo dumny, że w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, w jednej sali są dzieła matki i córki, czyli Ireny i Basi. ‒ Mamy też katalog, wydany z okazji jubileuszu 200-lecia uczelni, w którym są wymienieni trzej członkowie naszej rodziny ‒ one dwie i Bogdan.

 

Motyw ptaków

Irena Lipska-Zworska dyplom zrobiła w 1959 roku, ale już wcześniej była asystentką-laborantką. Na uczelni przeszła wszystkie szczeble aż do kierowania pracownią dyplomową. Przez dwie kadencje na przełomie lat 80. i 90. była dziekanem. Uczelni przybyło wtedy pieców do wypalania. Zrealizowała także drugie ze swych założeń ‒ odbudowała i rozbudowała kadrę pedagogiczną. Katedra stała się mocną jednostką, a dziś na całym wydziale jest już kilku profesorów.

Kierowała, uczyła studentów i sama bez przerwy tworzyła. Należy do grupy ceramicznej Nie Tylko My. Jest też w gronie ceramików, którzy skupiają się w zakładzie w Jaworzynie Śląskiej. Jej dzieła są w kilkudziesięciu galeriach. Chyba wszędzie można je rozpoznać po motywie ptaków. Artystka mówi, że ta forma odpowiada jej. Jest lekka i ulotna. A ptaki są symbolem wolności, niezależności, swobody.

‒ W latach 1959-1962 czerpałam jeszcze z osiągnięć uczelnianej pracowni. Realizowałam głównie naczynia obrotowe. Dostałam za nie wyróżnienie na międzynarodowej wystawie w Pradze. W latach 1962-1970 dominowały już inne naczynia ‒ miały na zasadzie kontrastu duży brzusiec i zwężający się wlew. Paweł mówi, że tworzyłam ‒ śmieje się ‒ gulgutiery, bo jak się te naczynia włożyło do wody, robiły gul, gul!

‒ Potem pojawiły się ażury i reliefy. Eksperymentowałam, zderzając, na przykład, dwa reliefy o zróżnicowanej strukturze. W latach 80. próbowałam też zderzenia z porcelaną. Były również układy przestrzenne dla architektury. Wszystkie dzieła są uwiecznione na czarno­białych fotografiach, ale artystka dokładnie odtwarza kolor każdej pracy. W następnym etapie jej twórczości, trwającym do 1990 roku, widać jeszcze większą niż dotychczas fascynację przyrodą. Są drzewa, lasy, gniazda. ‒ To są moje światy ‒ globusy z ptakami ‒ tłumaczy Irena.

 

Motyl prof. Ireny Lipskiej-Zworskiej w katalogu ma tytuł Metamorfoza II.
Szamot barwiony. Rozwiązania graficzne ‒ tlenkiem miedzi. Temperatura wypału masy 1280 stopni Celsjusza, szkliwa 1050 stopni. Z rodzinnego archiwum.

 

 Jej prace są eksponowane w muzeach całego kraju i za granicą. Brała udział w wystawach niemal na całym świecie ‒ w Europie, w Azji i Ameryce. Zestawienie tych miejsc zawiera kilka dziesiątek pozycji. Nagród też nie da się wymienić jednym tchem. Sama zwraca uwagę na Złoty Medal, który zdobyła w Międzynarodowym Konkursie Ceramiki Artystycznej w Faenzie w 1979 roku i na Grand Prix, czym uwieńczyła udział w Pierwszym Ogólnopolskim Biennale Ceramiki w Wałbrzychu w 1979 roku.

Ma też szczególne, nieartystyczne wyróżnienie. Medal Wzorowej Matki dostała w 1977 roku. Za trudne i aktywne życie. Syn poważnie chorował, zmarł mając 18 lat. Ona mimo trosk i kłopotów nieustannie tworzyła i uczyła studentów...

 

Patenty i woda

Docent Paweł Zworski jest autorem wielu konstrukcji. Prywatne archiwum, zawierające wszystkie patenty, jest grubachną teczką. Oprócz nich są tu jego publikacje w fachowych pismach. Odnoszą się do szeregu pomp i maszyn hydraulicznych. Pod jego kierownictwem została opracowana konstrukcja i uruchomiona produkcja pomp do pogłębiarek ssąco-refulujących nowej generacji, które obecnie pracują, między innymi, w Zatoce Puckiej przy ratowaniu Półwyspu Helskiego.

Z pasją opowiada o swojej konstrukcji pompy próżniowej o pierścieniu wodnym (jej zewnętrzny kształt współprojektowała Irena). Dobra konstrukcja broni się sama i do dziś ta pompa jest produkowana w kilku zakładach na Dolnym Śląsku. Od dwudziestu lat. Przez ten czas dużo zdziałał na Politechnice Wrocławskiej, wiele poza nią. Sam przypomina odwadnianie główne kopalni Rudna. Mówi też: ‒ Byłem inicjatorem budowy i pierwszym kierownikiem Laboratorium Pomp i Transportu Hydraulicznego Politechniki. Hm, kim ja jeszcze nie byłem ‒ swego czasu także członkiem Sekcji Oceanotechniki PAN.

Pompy do pogłębiarek były ofertą nauki polskiej w latach 80. na Targach Poznańskich. Pracują w wielu miejscach. – Teraz prowadzone są rozmowy z Kombinatem Miedzi na temat zastosowania pogłębiarek do wydobywania piasku z Odry, ale z przeznaczeniem na podsadzkę do kopalń.

Irena, chyba jak każda kobieta, po swojemu opisuje skomplikowane urządzenia, które tworzy jej mąż: – Taka pompa na pogłębiarce wyrzuca 700 metrów sześciennych piasku na godzinę na odległość prawie dwóch kilometrów.

Woda, woda... Urodził się w Augustowie. ‒ Hydromechanika to jest dyscyplina niezmiernie złożona. Dlatego, budując maszyny hydrokinetyczne, trzeba mieć ogromną wyobraźnię, bo nie wszystko poddaje się rygorowi matematycznych zasad.

Na Syberii też żył nad wielkim jeziorem. Do Polski wrócił w 1946, w 1951 do Wrocławia. Przypomina epizod z obrony pracy doktorskiej w 1975 roku. – Ówczesny dziekan wytykał mi, że niby wszystko przebiegało normalnie, tylko musiałem coś poknocić w swoim życiorysie. Bo w 1946 chodziłem do szkoły powszechnej, w 1956 zrobiłem magisterium, ale rok wcześniej byłem już zastępcą asystenta. Wszystko się jednak zgadza. Piekielnie nadrabiałem stracony czas. Byłem pierwszym doktorantem prof. Adama Troskolańskiego, o którym mówiło się, że napisał więcej książek niż przeciętny inżynier przeczytał. On opracował wielojęzyczny słownik maszyn hydraulicznych, a ja byłem redaktorem części rosyjskiej, bo dobrze znam ten język.

Jakże mógłby nie znać. Przyjaciele, którzy wiedzą o jego aktywności na rzecz Wschodu. Mówią przenośnie, że jeszcze z Kazachstanu nie wrócił. ‒ Pojedzie tam wkrótce kolejny raz. Irena także i tym razem podda się dreszczykowi emocji, który ogarnie go przed wyjazdem. Sama zresztą już opowiada jego syberyjskie anegdoty. Tak to jest w ich wspólnej podróży. Tej przez życie. On czerpie z jej artystycznej wizji świata i swoim pompom nadaje plastyczne kształty. Ona jest mu wdzięczna za to, że czasem ukonkretnia – jak sama mówi ‒ jej twórcze fantazje.

 

Małgorzata Garbacz

5 maja 1995/mt 23

 

 

INDEKS   |   BIOGRAFIA   |    TEKSTY   |   Sybir   |   FOTO   |   KONTAKT


Copyright © Paweł Zworski